W ostatnich dniach naszła mnie refleksja sytuacji która wydarzyła się wiele lat temu. Wydarzenie to było tak istotne, że do chwili obecnej wpływa na to co robię i w jaki sposób postępuję. Z drugiej strony sytuacja taka może się zdążyć w każdej firmie i każdemu – przyprawiając nas o dreszcze za każdym razem jak sobie o tym pomyślimy. Zacznijmy jednak od początku.
Wiele lat temu kiedy pracowałem jako zwykły programista w firmie „L”, przyjechał klient z firmy „P” odebrać oprogramowanie dostosowywane do jego wymagań. Specyfika biznesu oraz wymogi systemu narzucone przez odbiorcę wymagały ciężkiej pracy kilku pracowników firmy „L”. Jeżeli dorzucimy do tego krótki czas dostarczenia, możemy sobie wyobrazić całą napiętą sytuację. 48 godzin przez przyjazdem klienta razem z kolegą siedzieliśmy w firmie, robiąc sobie krótkie 2 godzinne przerwy na wzięcie prysznicu i hot doga na stacji benzynowej – sic! Słaniając się na nogach i zasypiając na stojąco prezentowaliśmy wyniki swojej pracy przed prezesem naszej firmy oraz odbiorcą oprogramowania. Szło całkiem nieźle, punkt po punkcie zadania były odhaczane jako wykonane aż do momentu, kiedy jedno ze średnio ważnych punktów nie zadziałało jak klient oczekiwał, a na dodatek złego pojawił się błąd – ciekawe dlaczego 😉 ? To co działo się dalej chciałbym wymazać z pamięci, ale nie mogę. Gdyby było to pokazywane publicznie to usłyszelibyśmy tylko „piiiiiiiiiiiii, …. piiiiiiiiiiiiiii, …. piiiiiiiiiiii”. Na koniec tej emocjonalnej wypowiedzi prezesa usłyszałem stwierdzenie, które pamiętam do tej pory:
„Nie wyjdziesz, dopóki tego nie naprawisz!”
Znacie to?
Trzy godziny później klient odbierał ostatni punkt, który z zapałkami w oczach uruchomiłem. Specjalnie użyłem słowa „uruchomiłem” a nie „naprawiłem”, … wiecie dlaczego? No właśnie dlatego, że zmiany które ze zmęczenia wprowadziłem, popsuły pozostałą funkcjonalność tak bardzo, że zajęło cały kolejny tydzień odkręcanie tego co zostało przez idiotyczne stwierdzenie zrobione.
Wielokrotnie zastanawiałem się, co było główną przyczyną takiej sekwencji zdarzeń. Wybuchowa i chamska osobowość prezesa, brak jakichkolwiek ram postępowania w prowadzeniu i wdrażaniu projektów, czy może moje przemęczenie wynikające z zaangażowania, … a może mój brak doświadczenia?
Z perspektywy czasu i po wielu już latach od tego zdarzenia, nabrałem pewności co było powodem tej sytuacji. Trafiło na mnie, ale na moim miejscu mógł znaleźć się każdy. Nie ważne jakie masz doświadczenie zawodowe i jak dużą wiedzę posiadasz – każdy popełnia błędy, w szczególności kiedy jest zmęczony. Prezes choleryk z pewnością przyczynił się do całej sytuacji, ale nawet jeżeli zamiast ciągu przekleństw usłyszałbym miłą prośbę aby uruchomić niedziałającą funkcjonalność – też usiadłbym i za 3 godziny dostarczył takie samo „badziewie”.
Co było właściwie powodem takiego stanu rzeczy? No cóż, postępowanie! Moje, prezesa, klienta firmy „P” i wszystkich zaangażowanych w ten projekt. A dlaczego? Ponieważ nie mieliśmy wdrożonych reguł postępowania, których wszyscy trzymalibyśmy się wytwarzając oprogramowanie i przygotowując się do wydania. Gdybyśmy pracowali zwinnie według ram postępowania Scrum pewnie do takiej sytuacji by nie doszło. Ale trudno się dziwić. To był przełom lat 90/2000 – Scrum powstał kilka lat wcześniej i nie był aż tak spopularyzowany jak teraz.
Co zrobiłbym teraz? Nic! Nie doszłoby do tego, ponieważ nie wyobrażam sobie obecnie pracować w firmie zarządzanej przez taką osobę. Po drugie wiem, że wykorzystując podejście zwinne prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest niskie. Dlatego z uśmiechem na twarzy krzyczę … wiwat zwinność, wiwat Scrum, wiwat przyszłość!
WItam, ja się uchowałem od takich sytuacji. Pracuję pośrednio z tworzeniem oprogramowania, ale cześciej sprawy okołograficzne. Kilka razy miałem stresujące sytuacje ale to utwierdziło mnie w sytuacji że najlepiej na swoim. Pozdrawiam i zapraszam do mnie na http://www.szozdakrzysztof.pl
PolubieniePolubienie